Lwowscy matematycy – po prostu genialni

Stefan Banach, Hugo Steinhaus, Stanisław Ulam, Stanisław Mazur… Niewielu o nich pewnie słyszało. Dobrze zatem, że na rynku księgarskim pojawiła się książka „Genialni. Lwowska Szkoła Matematyczna” autorstwa Mariusza Urbanka – fascynująca, wciągająca opowieść.

Publikacja, co godne pochwały, ukazała się w twardej oprawie, z elegancką obwolutą, ozdobioną stylową ilustracją, przedstawiającą wnętrze Kawiarni Szkockiej we Lwowie. No właśnie, bo to w tym miejscu, przy placu Akademickim 9, spotykali się „genialni” na matematycznych sesjach, by pokrywać blaty marmurowych stolików ciągami liczb i symboli. Choć, prawdę mówiąc, nie tylko po to. Stanisław Ulam po latach tak ten okres wspominał: „Wydaje mi się obecnie, że jedzenie było średnie, lecz napojów było pod dostatkiem”.

Każdy z nich był wyjątkową osobowością. Stefan Banach, twórca tzw. przestrzeni Banacha i algebry Banacha (to jedne z najważniejszych pojęć w całej historii nauki) za nic miał wszelkie konwenanse. Pasjonował się piłką nożną, uwielbiał dworcowe bary, szastał pieniędzmi na prawo i lewo. Ukończył tylko dwa lata studiów, co nie przeszkodziło mu zostać profesorem. W matematyce powszechnej jego nazwisko jest do dziś, zaraz po Euklidesie, przywoływane najczęściej.

Drugi z głównych bohaterów opowieści – Hugo Steinhaus był znany ze skrupulatności w rachunkach oraz ciętego języka. Za czasów PRL wypełniając ankiety personalne w rubryce „pochodzenie” konsekwentnie wpisywał: „arystokracja plus burżuazja”. Zapytany kiedyś, czy przekraczał granicę Związku Radzieckiego, odpowiedział, że „to granica ZSRR przekraczała jego. I to dwukrotnie”. Pozostawił po sobie nie tylko spuściznę matematyczną, ale i dzieła popularnonaukowe (m.in. „Kalejdoskop Matematyczny”), a także unikalny „Słownik racjonalny”, niewielki zbiór fraszek i powiedzonek, które nic nie straciły na aktualności. Na nagrobku uczonego na wrocławskim cmentarzu przy ul. Smętnej wyryte są słowa będące tytułem jednej z jego publikacji: „Między duchem a materią pośredniczy matematyka”.

Z kolei Stanisław Ulam przyjął w 1943 r. obywatelstwo amerykańskie i czynnie uczestniczył w programie budowy bomby atomowej, mimo, że był w istocie… marzycielem. W swojej autobiografii „Przygody matematyka” napisał: „Czasem wydaje mi się, że najbardziej racjonalne wyjaśnienie wszystkiego, co zdarzyło się podczas mojego życia, brzmi tak: wciąż mam trzynaście lat i zasnąłem, czytając książkę Juliusza Verne’a lub H. G. Wellsa”.

Wreszcie ostatni z bohaterów, Stanisław Mazur, który wierzył, o zgrozo, do końca w komunizm, choć od połowy lat 60. był coraz bardziej rozgoryczony rzeczywistością w PRL. Wyjechać z Polski jednak nie chciał, mimo kuszących obietnic Amerykanów. A tak poza tym, jak pisze Urbanek, to „słynął z poczucia humoru (…) i niechęci do publikowania nawet najbardziej odkrywczych prac (…), szybko się nudził i nie radził sobie nawet z prostymi rachunkami podczas zakupów w kiosku Ruchu”.

To tyle w skrócie o głównych bohaterach. Ich losy, nierzadko pogmatwane i tragiczne, przedstawione są na tle zmieniającego się krajobrazu politycznego i kulturalnego Polski w czasie dwudziestolecia międzywojennego, w trakcie II wojny światowej i w latach powojennych. Aspekt historyczny to również duży atut „Genialnych”.

W opowieści przewijają się też i inne postaci wielkich polskich matematyków, a właściwie cała ich plejada.

Wśród nich Stefan Kaczmarz. W 1937 r. opublikował on prosty algorytm iteracyjny, o którym świat przypomniał sobie dopiero w 1964 r. Dość powiedzieć, że dziś Algorytm Kaczmarza stanowi podstawę m.in. w tomografii komputerowej oraz cyfrowym przetwarzaniu obrazów. Niestety, ten równie wybitny, co Stefan Banach matematyk zginął przedwcześnie w niewyjaśnionych okolicznościach, jako porucznik WP – najprawdopodobniej podczas kampanii wrześniowej.

Książkę kończy znakomity, podsumowujący wywiad autora z prof. Romanem Dudą, matematykiem i historykiem nauki. „Czy istnieje w polskiej nauce jakaś szkoła, grupa uczonych, którzy zajmują w nauce światowej równie ważne miejsce, co lwowska szkoła matematyczna?” – pyta Urbanek. „Być może jestem stronniczy, ale uważam, że to nasz największy wkład w naukę światową” – brzmi odpowiedź. Nic dodać, nic ująć. Ale ciekawych fragmentów, które chciałoby się zacytować jest w książce całe mnóstwo. Najlepiej jednak, jeśli sami Państwo po nią sięgną, żeby się o tym przekonać. Ze swej strony dodam tylko, że już dawno żadna lektura nie sprawiła mi tyle przyjemności, co „Genialni”.

Krzysztof Jendrzejczak

Mariusz Urbanek, „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna”, Wyd. Iskry 2014.

PCh24.pl

8 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. zan
    zan :

    “W matematyce powszechnej jego nazwisko jest do dziś, zaraz po Euklidesie, przywoływane najczęściej.” — ciekawe skąd te wyliczenie. Nie podważam, bo te nazwiska lądują w terminach “przestrzeń euklidesowa”, “przestrzeń Banacha”…a to już zapewnia niezłą cytowalność. Z drugiej strony taka skromna podstawa w ln(x) powinna krzyczeć, że jest od Eulera na przykład. Tak czy siak Lwowska szkoła to obok husarii i Kopernika mój żelazny powód do dumy.

    • kojoto
      kojoto :

      Kopernik nie był naukowcem Polskim, tylko Renesansowym 🙂 po za tym jak zapytasz przeciętnego leminga na świecie i trochę gorzej niz przeciętnego w Polsce, to… przykro mi… nie maja pojęcia kto to był Kopernik, czy Copernicus… dobrze że chociaż większość z nich słyszała o tym że ziemia krąży wokół słońca, ale to w/g nich odkrył pewnie Lucas kiedy nagrywał Gwiezdne Wojny…

      • kojoto
        kojoto :

        Ciekawostka. Dopiero słyszałem od znajomego: kilka dni temu w jednej z irlandzkich radiostacji była audycja o losie żołnierzy podczas wojen i dużo nadawali o Monte Cassino pod kątem dużej liczny ofiar. (oczywiście bitwa brytyjsko-demokratyczna przeciwko niemcom) W pewnym momencie redaktor zaczął się zastanawiać kto w końcu zdobył wzgórze… no i kto… “chyba jacyś Nowozelandczycy, albo jacyś hindusi”. Na co nasi chłopcy tam ginęli…?