Dobre umieranie

„Umierali bez trwogi i z nadzwyczajnym spokojem. Gospodarz na przykład, gdy się czuł bliski śmierci, wołał żonę, dzieci, sługi, krewnych i sąsiadów, powiadał, że wnet umrze, żegnał się z nimi, przepraszał, jeżeli co komu zawinił, i prosił sąsiadów i kumów, żeby żonie pomogli wywieźć go na cmentarz. Słowem, wybierał się na tamten świat z takim spokojem, jakby niedługo z tej drogi miał powrócić.”

W obliczu ostateczności

Co daje głęboka wiara? Między innymi spokój w obliczu śmierci. Boimy się jej wtedy, gdy jest ona dla nas kresem istnienia. Wiara przełamuje ten lęk. Pozwala pożegnać się z doczesnością bez obaw o swą przyszłość. Im głębsza wiara, tym spokojniejsze, lepsze umieranie. Tym mniej bolesne rozstanie z tym, co nas całe życie łączyło ze światem; z tymi, których kochaliśmy.

Jak w „Pamiętnikach włościanina od pańszczyzny do dnia dzisiejszego” przekonuje Jan Słomka, który przez kilka dekad był wójtem sąsiadującej z Tarnobrzegiem wsi Dzików, dziewiętnastowieczni chłopi mieli tę wiarę. Mieli ją tak głęboką, że odchodzili z tego świata bez strachu i żalu.

Jan Słomka o chłopskim umieraniu

„Jeżeli zachorował ktoś starszy, to mówili, że już ma lata i żaden ratunek już mu nie pomoże, a nawet sam chory mówił, żeby się na doktora i leki nie tracić, bo już mu czas przychodzi, takie przeznaczenie Boskie, że trzeba umierać.

***

Umierali bez trwogi i z nadzwyczajnym spokojem. Gospodarz na przykład, gdy się czuł bliski śmierci, wołał żonę, dzieci, sługi, krewnych i sąsiadów, powiadał, że wnet umrze, żegnał się z nimi, przepraszał, jeżeli co komu zawinił, i prosił sąsiadów i kumów, żeby żonie pomogli wywieźć go na cmentarz. Słowem, wybierał się na tamten świat z takim spokojem, jakby niedługo z tej drogi miał powrócić. Dziś wielu z większym żalem i trwogą wyjeżdżą do Ameryki lub Prus.

Toteż mówił mi raz, zmarły przedwcześnie, a bardzo zdolny i ceniony lekarz śp. Orzechowski, że skon [zgon] u włościan przedstawia widok bardzo pouczający i utwierdza go w przekonaniu, że inteligencja, niosąca na wieś oświatę, sama od włościan wiele się może nauczyć mądrości życiowej.

Gdy spostrzegli, że chory jest konający, przynosili snop prostej słomy, rozścielali w izbie pod środkowym belkiem i składali na niej chorego. Na słomie było tylko prześcieradło czyli lniana lub konopna płachta, poduszki zaś i wszystko, coby było z piór, było usunięte, żeby chory miał lekkie skonanie, bo na pierzu, według ówczesnego mniemania, mógłby mieć ciężkie.

Ubiór zmarłych był, podobnie jak za życia, cały najczęściej z domowego, konopnego płótna, a składał się z koszuli, gaci, czyli spodni i czapki. Trumnę zbijali z desek sosnowych, które nieraz gospodarz przez długie lata przechowywał, a szczególniej, gdy deski były smolne, to już je na trumnę chowali, bo mówili, że takie w ziemi prędko nie spróchnieją. – Trumna była prosta, biała, czasem malowana sadzami, – na każdej trumnie naznaczony krzyż.

Ciało złożone w trumnie stało do trzeciego dnia w izbie, sieni lub drewutni. Jeżeli umarł bogatszy gospodarz lub gospodyni, to ciało trzymane było w izbie, a najęty dziad siedział przy zmarłym przez dzień i noc, świecąc lampkę lub świece. Z domu wynosili się zwyczajnie wszyscy domownicy do sąsiadów i tam pozostawali aż do dnia pogrzebu.

***

Na pogrzeb spraszały dzieci lub sługi albo sam gospodarz względnie gospodyni po całej wsi dom w dom, a nawet i z sąsiednich wsi krewnych, kumów i znajomych. Dzieci i w ogóle młodsi, prosząc na pogrzeb, chwytali nisko za nogi, – kogoby zaś pominięto, to był tem obrażony i rzadko się wydarzyło, żeby na pogrzeb przyszedł.

Wyprowadzenie zwłok odbywało się zaraz z rana. Każdego, kto przyszedł, częstowali kieliszkiem wódki i mało kto wypicia odmówił, a kto lubił wódkę, to wypił więcej. Przed wyruszeniem pogrzebu jeden z gospodarzy, mający lepszy dar mowy, wypowiadał w krótkich i gorliwych słowach tak zwaną egzortę, która słuchaczów wzruszała zwyczajnie do głośnego płaczu. Po pokropieniu trumny wodą święconą ruszał orszak żałobny do kościoła parafialnego, a po odprawieniu zamówionej ceremonji, jak mszy świętej, szedł stamtąd na cmentarz, na miejsce wiecznego spoczynku. Trumnę wieźli na wozie w gnojnicach czyli »leterkach«, w zimie zaś na saniach.

Po pogrzebie najbliższy krewny zmarłego zatrzymywał się gdzieś na drodze i spraszał wszystkich uczestników do domu lub do karczmy na poczęsne, na tak zwaną konselację. Trwała ona czasem do wieczora i wiele na nią wydawali, zwłaszcza u mieszczan, – było tam wiele płaczu, żalu, niemało perswazji i pocieszania, np. pozostałej wdowy lub wdowca, a że wódka każdą uroczystość musiała zbrukać, więc i na tej żałobie nieraz dobrze sobie podpili i nawet pobili się.”

dr Radosław Sikora

Tematy pokrewne:

„Postęp czy regres, czyli czego możemy zazdrościć pańszczyźnianym chłopom”

„Sieroty po Rzeczpospolitej”

„Dlaczego lewica powinna uwielbiać polską szlachtę, choć jej nienawidzi”

„Polski chłop o dziedzicu”

„Za jednego bitego dam siedmiu niebitych, czyli o roli chłosty w armii rosyjskiej XVIII i XIX w.”

„Najomszczyki”

„Polski chłop o Żydach”

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. votum_separatum
    votum_separatum :

    To nadzwyczajne usposobienie człowieka do konieczności umierania wynika z sedna katolicyzmu. Niestety ani autor ani większość czytelników pewnie tego nie wie ani nie zrozumie. Herezja modernizmu jaki od czasów soboru watykańskiego II toczy Kościół Święty opuściła zasłonę na prawdy wiary i prawidłowe zrozumienie celu życia ludzkiego. Jedynym ratunkiem jest powrót do Tradycji Katolickiej.